Ogłoszenie

stat4u Nie wiesz jak zacząć? Wbij tutaj.
Dla nowych/zapominalskich: Posty na gale należy pisać do godziny 16:00 w dzień tejże gali (czyli na Clash w środę). Późniejsze (po 16:00) starania na Backstage/Ring nie będą brane pod uwagę na galę odbywającą się owego dnia.




#1 2012-06-25 16:38:57

JackJPS

http://img832.imageshack.us/img832/3127/fcld.png

9860727
Zarejestrowany: 2012-05-28
Posty: 84
Punktów :   

opowiadanie bez nazwy

To co teraz czytasz jest pierwszą wersją pierwszego rozdziału mojego najnowszego opowiadania






Na zamku w Balor rozgorzała dyskusja. Krzyki rozbudziły i wypłoszyły ptaki już zasypiające w swoich gniazdach.
–    Ja! Ja ja jestem Lunn król Oredonu i chcę wiedzieć dlaczego przeszkadzacie mi o tak późnej porze.
–    Pora na takie wieści zawsze jest odpowiednia mój królu... Otóż jesteśmy w posiadaniu informacji, że na przełęczy między Muar'ker i Tremon mają miejsce dziwne wahania energii magicznej. Trzeba wysłać kogoś aby to sprawdził panie... - sługa pokłonił się uniżenie i nie podniósł głowy.
–    Sam zadecyduje kiedy będzie trzeba! To... - król uniósł rękę
–    To dla nas być może poważne zagrożenie. Ojcze pozwól mi wyruszyć abym sprawdził to co to jest. Ja książę Lorcan obiecuję ci ojcze, że nie zależnie od tego co tam znajdę to moje działania przyniosą korzyść królestwu. - książę ukłonił się lekko.
–    Wiem, że cię nie powstrzymam więc pojedziesz tam. Zbierz oddział z najlepszych ludzi. I ruszaj.
–    Dziękuję ojcze za pozwolenie.

Noc była taka jak zwykle. Jednakże Lorcan nie mógł zasnąć ponieważ myślał o swojej wyprawie. Patrząc na gwiazdy przez okno myślał o tym, co może znaleźć u celu podróży.
Rano szybkim krokiem zeszedł na dziedziniec, gdzie żołnierze rozpoczynali trening. Podszedł do kapitana straży.
–    Daj mi czterech najlepszych ludzi.
–    Książę chce taki mały oddział ? Słyszałem, co się szykuję i jeśli wolno... - kapitan straży ręką zagarnął Lorcana na bok i począł szeptać. - Oni to tak naprawdę kuciapy a nie wojsko. Nie wiadomo co możecie tam spotkać więc radziłbym udać się do karczmy zwanej wdzięcznie „rzeka wina”. Przesiaduje tam pewien człowiek. Ma na imię Visimir i podobno jest jednym z lepszych łowców potworów. Od niego radziłbym zacząć. On na pewno zbierze drużynę.
–    Sądzisz więc, że on mi pomoże bardziej niż twoi wojownicy ? - książę pogładził się po twarzy
–    Zdecydowanie... powiadają, że gołymi rekami zabił tego trolla co to się szwendał po okolicy.
–    Dobrze więc! Dać mi konia! - Lorcan wzniósł rękę do góry, a zaraz pojawił się przy nim stajenny z wierzchowcem. - przygotujcie mi wyposażenie!
Lorcan odjechał w stronę obrzeży miasta. Droga polna prowadząca do karczmy była jeszcze błotnista po roztopach, więc Lorca dotarł mokry i ubrudzony. Gdy wszedł do środka zobaczył ciepły wystrój wnętrza. Nad ladą wywieszone były suszone zioła, to też zapach w karczmie był przyjemny i kojący. Izba świeciła pustkami przy dębowych stołach siedziało może z pięć osób nie licząc pijanych leżących pod ścianą. Przy jednym z nich siedział człowiek w ciemnozielonym skórzanym kapturze opadającym na oczy obszytym ciemno czerwoną nicią. Koło jego nogi leżał miecz, a przy pasie miał sztylet. Lorcan postanowił podejść i zagadnąć go, jednak ktoś go wyprzedził. Postawny mężczyzna stanął koło nieznajomego.

–    Visimir! - wykrzyknął pełen złości – Ty psi synu teraz już mi nie uciekniesz!
–    Ale po co ta porywczość ? Usiądź spokojnie i powiedz co cie trapi. - odpowiedział Visimir upijając łyk z kufla.
–    Dobrze wiesz ! - Mężczyzna zamachną się
Nagle nie Visimir schylił się, a ręka nieznajomego przeleciała nad jego głową. Visimr złapał ją i pociągnął przez ramie, po czym uderzył łokciem w przeponę następnie w nos. Nagle wyciągnął z pochwy sztylet, szybko wstał i przybił nożem rękę napastnika do stołu. Stał jeszcze tak przez chwile patrząc na przeciwnika powstrzymującego się od krzyku z bólu.
–    Mówiłem mu, żeby nie szedł za mną, ale nie posłuchał więc nie wiń mnie za śmierć twojego
–    brata – Visimir popatrzył na niego spokojnie i rzekł – Uspokoiłeś się ? To dobrze... - Visimir wyciągnął nóż, po czym wytarł go o mankiet, a przeciwnik bez słowa wyszedł z karczmy.
–    Rufen! Masz tu mały bałagan.
Nagle zza lady wyłonił się wysoki i umięśniony człowiek.
–    Znowu ? Twoi goście mnie wykończą.
–    Albo wiesz co ? Nie sprzątaj jeszcze.... Ten chyba też do mnie. - odwrócił się do Larcona – Czegóż chcesz ?
–    Jestem książę Lorcan więc zwracaj się do mnie z szacunkiem albo...
–    Ależ ja wiem kim jesteś.... Aż za dobrze. Czego chcesz zapytałem ?
–    Słyszałem, że jesteś dobrym łowcą potworów i wojownikiem... Organizuje wyprawę i chciałbym ciebie w swojej drużynie.
–    Jak daleka wyprawa ?
–    Przełęcz między Muar'ker i Tremon. Pamiętaj, że król nigdy nie pozostaje dłużny.
–    Słyszałeś ty go ? - nagle zwrócił się do Rufen, który był równie rozbawiony jak Visimir – Niech będzie dołączę do ciebie, ale pod kilkoma warunkami. Pierwszy! Nie ja będę członkiem twojej drużyny, ale ty będziesz towarzyszem podróży mojej. Znam wyszkolenie waszych żołnierzy i wiem, że nie dadzą rady. Drugi! Sowita zapłata... Powiedzmy dwa tysiące na łebka. Jeśli przychodzi do mnie sam książę to nie będzie to łatwe zadanie. Umowa stoi ?
–    To jest moja wyprawa! Nie będziesz mi dyktował jak mam ją prowadzić!... - Lorcan nagle umilkł jakby głęboko myślał – Jednakże... wyszkolenie naszego wojska nie jest faktycznie na tyle dobre. Dwa tysiące to sporo pieniędzy. Tysiąc pięćset... Wiesz po odprowadzeniu podatku. Tak właściwie to jak duża ma być ta drużyna ?
–    Cztery osoby i ty. Niech stracę Stoi.
–    Więc umowa załatwiona... Kto z nami pojedzie ? 
–    Rufen! - zwrócił się do karczmarza – Nie miałbyś ochoty na małą wycieczkę krajoznawczą ?
–    Tak właściwie to dawno się w takie rzeczy nie bawiłem... Ale niech będzie te emocje są niezastąpione. Oczywiście jeśli jakiś amator nie przeszkadza. - Rufen zwrócił wzrok ku księciu.
–    Kogo nazywasz amatorem ?! - Lorcan nabuzował się
–    Ależ spokojnie... Rufen uspokój się i ściągnij Banninga. Pojedzie z nami.
–    Ten dzieciak ?
–    Tak ten dzieciak... tymczasem ja znajdę ostatnią osobę do drużyny. - Visimir stanął w drzwiach – a książę raczy ruszyć swój królewski interes czy będzie tak stał ?
–    Nie pozwalaj sobie. Idę z tobą.

Ruszyli więc przed siebie.  Polną drogą, aż doszli na skraj lasu gdzie był rozbity nie wielki obóz.
–    więc ? Kogo właściwie szukamy ?
–    Zwą ją Norah... Podobno jest dobrą wojowniczką. Jednak nie znam jej osobiście.
–    Więc nie wiesz o niej nic?
–    Otóż to...
–    I chcesz ją przekonać, żeby z nami pojechała ?
–    Dokładnie tak. Na twoim miejscu bym uważał...
–    A niby...
wywód Lorcana przerwały dwie strzały wylatujące gdzieś z kaszaków. Przybiły one książęce mankiety do drzewa. Nagle z krzaków wyskoczyła dziewczyna z szablą wysadzaną drogocennymi kamieniami. I przystawiła ją do gardła Lorcana.
–    Czego szukacie? Odpowiadaj szybko przybyszu albo Mirabell skosztuje dziś słodkiego nektaru jakim jest ludzka krew.
–    Spokojnie panienko... Tak wiem o wszystkim. Właściwie to nie dziwię ci się...
–    Dobrze wychowany człowiek odpowiada na pytania damy.
–    Tyle, że ja jestem żołnierzem, łowcą. Dobre wychowanie nie jest moją mocną stroną. To jest książę Lorcan. Chcieliśmy wcielić cię do drużyny, która wyrusza na daleką wyprawę.
–    Niby czemu mam się zgodzić ?
–    Ponieważ oferujemy tysiąc pięćset sztuk złota. Właściwie on oferuje. To książę Lorcan, który finansuje wyprawę. Pomyśl o tym co możesz zyskać... niezależność i dostatnie życie. I sława... Nikt nie będzie chciał zadzierać z taką wojowniczką.
–     Niech będzie. - rzekła miażdżąc łokciem strzały.
–    Więc dobrze- Visimir począł iść w stronę konia – wyjeżdżamy za dwa dni... jutro staw się na zamku królewskim.
–    Czekaj ? - Norah krzyknęła, Visimir zatrzymał się powoli – Jak cie zwą ?
–    Visimir...  - Rzekł nie odwracając się i poczekawszy na Lorcana ruszył znowu do przodu.
Norah jeszcze chwilę patrzyła się w stronę odjeżdżających męszczyzn, po czym spokojnie siadła przy palenisku.
    Visimir i Lorcan jechali już w stronę karczmy aby spotkać się z Bennigiem i Rufenem. Nagle z lasu wyskoczyło kilku uzbrojonych bandytów.
–    Cóż my tu mamy ? - wyskoczył jeden z nich.
–    Wy? - zagadnął Lorcan zsiadając z konia– Wy nic tu nie macie... zjeżdżać mi z drogi zanim skończy się to inaczej.
W tym momencie jeden z opryszków rzucił się w stronę Lorcana jednak ten zatrzymał go kopnięciem w głowę. Chwilę Lorcan stał naprzeciwko dwóch, którzy jeszcze zostali. Bandyci popatrzyli po sobie i rzucili się w jego stronę. Lorcan złapał jednego za rękę i przerzucił, przez ramię, a drugiego uderzył łokciem w głowę, po czym kolanem w brzuch i podciął go. Książę klęknął nad nim i począł okładać go po głowie. Visimir spokojnie zsiadł z konia i podszedł do Lorcana. Chwycił go za ramię i pociągnął lekko do tyłu.
- Spokojnie... Coś mi się widzi, że masz problemy z panowaniem nad sobą. - Visimir przyciągnął go do konia, a Lorca nagle się opamiętał i szybko wskoczył na konia.
–    To co ? Jedziemy? - Lorcan wskoczył na konia
Visimir wzruszył ramionami po czym wsiadł na konia i ruszył powoli przed siebie a za nim Lorcan. Droga biegnąca wzdłuż lasu zaprowadziła ich z powrotem do karczmy, na której progu  stał Rufen patrząc w dal na zachodzące słońce.
–    Nareszcie... Nie spieszyło się wam. - syknął Rufen przegryzając kawałek patyczka trzymany w zębach.
–    Ale i droga była nie najkrótsza. - Lorcan powiedział równie oschle jak Rufen.
–    Jednakże można było pokonać tą trasę trochę szybciej. - Rufen wyprostował się i wyszedł z drzwi. - Ale w każdym razie. Jak interesy ?
–    Zgodziła się dołączyć do naszej wyprawy. Może okazać się cenną sojuszniczką. - Visimir szybko zeskoczył z konia.
–    To dobrze... - rzekł Rufen patrząc zamyślony na zsiadającego z konia Lorcana.
–    Bennig jest z tobą ? - Visimir podprowadził konia do gospody i uwiązał go przy wejściu.
–    Tak, Powinien gdzieś tu się kręcić.
Nagle zza drzew doszło do nich rżenie konia i po chwili zobaczyli chłopca jadącego w ich stronę. Ów chłopiec wydawał się być wprawnym jeźdźcem, ponieważ szybkim ruchem stanął na grzbiecie wierzchowca i przejechał tak kawałek. Nagle wyskoczył s grzbietu w stronę siana odgrodzonego średniej wysokości płotem, do którego można było uwiązać konia. Nagle lecąc zahaczył o niego stopą i wylądował na wznak w sianie. Po chwili wyskoczył i otrzepał się.
–    To miało tak być! - Krzyknął jakby chcąc usprawiedliwić wpadkę.
–    Błagam cię Visimierze powiedz mi, że to nie on ma z nami jechać. - Lorcan przejechał ręką po twarzy.
–    Coś się jaśniepanu nie podoba ? - Chłopiec doskoczył do niego w mgnieniu oka – Zwą mnie Bennig... A waszmość chyba ma jakieś zastrzeżenia co do mojego uczestnictwa w waszej wyprawie.
–    Szczerze mówiąc... Wydaje mi się, że jesteś  zbyt młody i niedoświadczony na taką podróż – Lorcan uśmiechnął się cynicznie- Nie mam racji ? Powiedz ile zim już przeżyłeś.
–    Piętnaście... ale to nie świadczy o tym co potrafię.- Bennig nagle przez chwilę się zamyślił po czym pospiesznie dodał – Proszę mi wskazać cel Jaśniepanie.
–    Co ? - Lorcan zapytał mocno ździwiony tym co powiedział Bennig – No dobrze... Wiem widizsz to jabłko ? - Lorcan wskazał na pobliską jabłoń.
–    Tak... Proszę tylko spojrzeć. - rzekł Bennig wyciągając toporek.
Bennig cisnął w stronę jabłka  toporek, który lecąc po łuku przeciął je idealnie przez środek jednocześnie nie strącając go z drzewa. Po czym Toporek wrócił do ręki Benniga uśmiechającego się do Lorcana.
–    Fakt... Celność posiadasz, ale czy potrafisz walczyć? - Lorcan spojrzał na niego zachłannym wzrokiem.
–    Hmm... Może sam to waszmość sprawdzi – rzekł Bennig podając mu miecz.
–    No cóż... Nie mogę się nie zgodzić. - rzekł Lorcan z nieudawaną przyjemnościa czerpaną z faktu, że zaraz stoczy pojedynek.
Ustawili się naprzeciw siebie i przygotowali do rozpoczęcia walki. Każdy w inny sposób. Lorcan sztywno stał na nogach, jakby wyczuwał grunt i mocno trzymał miecz za przednią część klingi. Bennig spokojni kołysał się z jednego boku na drugi trzymając miecz lekko jakby miał mu zaraz wypaść. Visimir dał znak do rozpoczęcia pojedynku. Na początku obeszli się dookoła mierząc wzrokiem przeciwnika i opracowując strategię. Bennig ruszył z ofensywą. Dźwięk stukającego metralu było wyraźnie słychać na tle odgłosów zapadającego zmroku. Lorcan wyprowadził paradę i przeszedł od razu do ofensywy jednak Bennig wykonał piruet i przeszedł za niego. Lorcan szybko obrócił się i dalej kontynuował atak. Bennig wyskoczył i stanął na mieczu przeciwnika, jednak Lorcan zaparł się nogami i przepchał miecz zrzucając z niego Benniga. Chłopiec szybko podniósł się, ale trafił na ostrze Lorcana. 
–    Nieźle, ale nie na tyle aby mnie pokonać. - Lorcan wyciągnął rękę w stronę chłopca – Wstawaj. Visimirze skąd ty go wziąłeś ?
–    To dość Długa historia... To mój uczeń, a resztę opowiem przy okazji, ponieważ dzisiaj noc już zapada i musimy wypocząć, więc do zobaczenia. - Visimir stał już niecierpliwie oczekując na odpowiedź.
–    Tak muszę ci przyznać, że dobrze go wyszkoliłeś. Co do rozstania to też popieram ten pomysł. - Lorcan wskoczył z powrotem na konia. - Do zobaczenia na zamku.
Lorcan odjechał w stronę zamku pozostawiając za sobą kłęby kurzu na tle słońca chowającego się już za górami.

–    Bennig... idziemy – Visimir spokojnie odwrócił się i podążył w stronę karczmy. - Rufen masz może jakieś wolne pokoje ?
–    Jasne... jak od kilku tygodni przez ciebie. - odpowiedział Rufen wyrwany z zamyslenia
–    Więc chodźmy... - Visimir razem z Rufenem i Bennigiem wszedł do środka.
Tymczsem na zamku królewskim trwały przygotowania do wyprawy. Kiedy Lorcan Powrócił służacy byli właśnie w trakcie szykowania jego zbroi. Nagle z drzwi wieży wyszedł Mag trzymający w dłoniach dziwne rękawice. Były one wykonane z czegoś przypominające trochę metal, jednak elastycznego jak skóra. Miały na nadgarstkach luki jakby miejsca na coś. Mag podszedł do niego i począł pokazywać je Lorcanowi..
–    Wasza wysokość powinna mieć ze sobą odpowiednie sprzęt – rozpoczął Mag nisko się kłaniając- To też pozwoliłem sobie skonstruować rękawice runiczne.
–    Runiczne ? - zapytał Lorcan zdziwiony – w czym mogą mi pomóc runy. Z tego co wiem to one mogą mieć działanie dobroczynne, ale nie da się ich używać do walki.
–    I tutaj się mylisz mój panie. Te rękawice wykorzystują moc run przedstawiających żywioły w sposób jaki właśnie jest tobie potrzebny. Mianowicie mając na sobie tą rękawicę dajmy na to z umieszczoną w niej runą ognia może książę użyć jej do wystrzeliwania kul ognia na przykład. - Mag sięgnął do kieszeni szaty i wyciągnąłz niej kamień z lekko świecącym druidzkim symbole ognia i umiejscowił go w luce, która znajdowała się na nadgarstku – Proszę wypróbować – rzekł Mag podając Lorcanowi rękawicę.
Lorcan założył ją na rękę. Chwila minęła, a rękawica zaczęłą świecić i zapaliła się. Na początku Lorcan przestraszył się trochę, ale zaraz potem uniósł  rękę w górę i wystrzelił potężną smugę ognia w powietrze.
- Może okazać się skuteczne... A co z energią potrzebną do użycia ? - Lorcan przyjrzał się bliżej rękawicy
–    To jest jedyny problem... Ta rękawica będzie zabierała ci siły, tak więc czas jej użycia zależy od tego jak zmęczony będziesz.
–    Istnieje szansa, że to mnie zabije ?
–    Nie.. możesz tylko paść z wycieńczenia, a wtedy o ile nikt cię oczywiście  nie dobije wasza wysokość po prostu odeśpi to.
–    Rozumiem... - Lorcan zacisnął pięść, po czym prostując dłoń zdjął rękawicę i podał Magowi. - teraz idę się położyć, bo jutro ważny dzień.
Księżyc tej nocy świecił niebywale jasno. Niebieska poświata oblewająca mury zamku niknęła w bramie wejściowej. Z dala słychać było wycie wilków. Czas płynął wolno i nie ubłaganie zbliżał się świt.
    Z samego rana Visimir, Rufen i Bennig ruszyli w stronę zamku. Poranna rosa osadzała się na spodniach i butach. Po dłuższym marszu dotarli na ostatnie wzgórze przed zamkiem. Zobaczyli dość długi sznur wozów z zaopatrzeniem i  skórami. Patrząc  na zamek doszli do wniosku, że należy podejść bliżej. Kiedy doszli do bramy zobaczyli Norah siedzącą w wejściu i strażników próbujących ją stamtąd usunąć.
–    Norah ! - krzyknął Visimir – Co się dzieje ?
–    Witaj Visimirze. - powiedziała wstając z ziemi – Ci prostacy powiedzieli mi, że plebsu nie wpuszczą do zamku, i że nigdy nie uwierzą mi, że przybyłam spotkać się z księciem.
–    Poważna sprawa. Poczekaj chwilę. – Visimir splótł ręce na klatce i począł mówić do strażnika – Dobry człowieku... Czy ty wiesz kto to jest ?! To jest przecież hrabina Norah Morwen, żona hrabiego Morwen. Czy ty masz pojęcie jaką osobistość spławiasz ? Nie, nie masz!  Stoisz właśnie przed jedną z najbogatszych i najbardziej wpływowych dam naszej krainy! Więc nie ociągaj się tylko idź po księcia albo dopilnuję, że trafisz na szafot!
–    Przepraszam, naprawdę przepraszam już lecę do księcia – nagle zwrócił się do Norah – naprawdę jeszcze raz  serdecznie przepraszam łaskawa pani.
Kiedy strażnik odszedł, między  Visimirem i Norah Rozpoczęła się rozmowa.
–    Całkiem sprytnie. Może przedstawiłbyś mi swoich towarzyszy ? - Norah spojrzała z ciekawością na Rufena i Benniga
–    No cóż. Ten mniejszy to Bennig.
–    Miło mi – Bennig ukłonił się nisko
–    Jaki słodki... ale czy nie jest za młody na tą wyprawę ? - Norah złożyła ręce
–    Czas pokaże. A ten większy zwie się Rufen
–    Ja, Ja... - Rufen osłupiały począł się jąkać, ale po chwili został obudzony kiedy Bennig ukuł go łokciem w bok – To znaczy... To dla mnie zaszczyt – Rufen klęknął na jedno kolano przed Norah
–    Tak... - Norah popatrzyła na Rufena, po czym odwróciła się w stronę bramy. I ujrzała wychodzącego na dziedziniec Lorcana.
Książę podszedł do nich i począł mówić oficjalnym tonem.
–    Witam na zamku w Balor stolicy Oredonu. Cieszę się z waszego przybycia. Wejdźcie ze mną do środka. - Lorca Ruchem ręki zaprosił wszystkich do środka.
Weszli na dziedziniec, po czym ruszyli na prawo i po chwili przechodząc przez wielką bramę znaleźli się w zamkowych koszarach. Na wprost wejścia znajdowało się kilka manekinów ze słomy, na których właśnie ćwiczyło kilku  młodych strażników. Tuż obok z prawej strony znajdowało się odgrodzone niewielkim płotkiem pole treningowe. Z drzwi w murze po lewej stronie wyłonił się kowal.
–    Witam książę. Potrzebujesz ekwipunku ? - Cłowiek wychodzący z drzwi ściągnął rękawicę stając w drzwiach
–    Owszem. - Lorcan szybko obrócił do kompanów – No tak... Moja zbrojownia to wasza zbrojownia. Musicie skompletować wyposażenie.
–    Nareszcie! - wykrzyknął uradowany Bennig i szybko wślizgnął się do środka.
W środku znajdowała się zbrojownia i warsztat kowalski. Widać było płomienie buchające spod miecha. Naprzeciw wejścia stał sporej wielkości stojak z bronią. Znajdował się na nim najróżniejszy oręż, od sztyletów po wielkie i ciężkie topory oraz buławy. Bennig szybko doskoczył do owego stojaka ściągnął dwa niewielkie jedno ręczne miecz. Było to krótkie sejmitary wykonane z wysokiej jakości spiżu, a dębowa rękojeść opasana była cielęcą skórą. Bennig sprawdził jak leżą w ręce, po czym wykrzyknął.
–    Ja chcę te! - Bennig uradowany z oręża wlepiał w nie oczy.
–    Smarkaczy! Sądzisz, że wolno ci tak wejść bez pozwolenia i brać naszą broń ?! - Kowal chciał złapać Benniga, ale jego rękę złapał Lorcan.
–    Tak się akurat składa, że on jest jednym z członków naszej wyprawy i przyszedł tu właśnie po broń. Ale jednak... - Lorcan zwrócił się do Benniga- Nie godzi się wchodzić i panoszyć po nie swoim dobytku. Więc ?
–    Przepraszam...- Bennig spuścił głowę, a kowal opuścił rękę. - Ale i tak chcę je zabrać na wyprawę.
–    Dobrze, niech i tak będzie.
–    Moja kolej – Rufen spokojnie podszedł do stojaka i zebrał z niego dwuręczny topór z ostrzem profilowanym na skrzydła nietoperza. - Ciekawy... Głownia jest dość ciężka, ale co z jej skutecznością?
–    Potrafi bez problemu przeciąć świnie na pół, jeśli o to ci chodzi – Kowal przejechał palcem po po ostrzu
–    Oby... - Rufen odwrócił się w stronę drzwi
W tym momencie do zbrojowni wszedł sługa z długim łukiem i kołczanem pełnym strzał z trzciny, które miały ząbkowane groty.
–    Książę, mam tutaj łuk i strzały, o które prosiłeś. - sługa pokłonił się i wysunął ręce z łukiem w stronę Lorcana.
Lorcan odsunął się i ruchem ręki wskazał na Norah.
–    Norah, pozwoliłem sobie nakazać przygotowanie nowego łuku – Lorcan lekko odwrócił głowę w jej stronę.
–    Dziękuję, mój jest w nie najlepszym stanie.
–    Visimirze, znalazłeś jakiś miecz, który by ci się spodobał? - Lorcan popatrzył na Visimira przechadzającego się po pomieszczeniu.
–    Nie, zostanę przy swoim ostrzu. Sądzę, że nie ma lepszego dla mnie.
–    Jack sobie chcesz – w tym momencie zwrócił się do sługi – a co z moim mieczem ? Czy jest już gotowy?
–    Tak jest tutaj – Sługa wyciągnął ze sterty mieczy jeden ze złotai srebra.
–    Złoto i srebro to idealne połączenie.  Z tym ostrzem lepiej nie zadzierać. Można powiedzieć, że będę nie do zatrzymania.
–    Doprawdy? - Visimir uśmiechnął się lekko – może mały pojedynek ?
–    Z miłą chęcią – Loracan otworzył drzwi i po chwili wszyscy stali na placu treningowym.
Stanęli naprzeciwko siebie i popatrzyli sobie w oczy. Lorcan wyciągnął z pochwy długi, dwuręczny miecz i uniósł go w górę, przyjmując pozycję do walki. Visimir popatrzył na niego i po chwili cofnął jedną nogę i przykulił się lekko, po czym wyciągnął z pochwy średnie długości jednoręczny miecz. Był on lekko wygięty i dość mocno ząbkowany. Visimir trzymał swoją broń dość nietypowo, ponieważ trzymał ją tępą stroną ostrza wzdłuż ramienia. Loracan popatrzył na niego zdziwionym wzrokiem, jakby kiedyś to już widział. Nagle ruszyli na siebie. Lorcan uderzył Visimira z lewej strony, ale ten zblokował i wyskoczył w górę. Lorcan chciał go podciąć, ale ten przekręcił się i prześlizgnął nad mieczem i stanął po drugiej stronie. Lorcan nie obracając się kopnął visimira piętą w przeponę. Visimir cofnął się kawałek, po czym wyskoczył nad przeciwnika. Lorcan podskoczył i uderzył Visimira klingą w piszczel, po czym Visimir przekoziołkował dalej. W locie spod kaptura Visimira wypadł złoty naszyjnik. Visimir szybko podniósł się i szybko ruszył w stronę Lorcana, ale ten szybko go zatrzymał.
–    Stój! - wykrzyknął opuszczając miecz i szybkim krokiem podszedł do naszyjnika i podniósł go. - Ty... Ty cholerna hieno cmentarna! Straże brać go!
W jednym momencie do Visimira doskoczyło kilku strażników i złapali go. Visimir nawet się nie bronił.
–    Skąd to masz ?! - Kontynuował Lorcan.
–    Z dawnych czasów... otrzymałem to od króla. - Visimir odpowiedział spokojnym tonem
–    Łżesz ! - Lorcan uderzył go w twarz.
–    Dlaczego tak uważasz ?
–    Ponieważ osobiście znałem właściciela tego medalionu. On zginął kilka zim temu. - Lorca ponownie uderzył Visimira
–    Nie chciałem tego – Visimir splunął krwią, po czym wyrwał się strażnikom i powalił ich. Następnie stanął wyprostowany naprzeciwko Lorcana i ściągnął kaptur. - Więc książę... czy ten widok coś ci przypomina ? A może wyparłeś już z pamięci jak wyglądał twój opiekun?
–    G...Gabriel? Nie to nie możliwe! On zginął podczas walki o krig'yer! - Lorcan cofnął się i złapał za głowę.
–    Nie zginąłem... Nie mogłem dalej służyć wojnie. Ni chciałem już więcej zabijać innych w imię króla.
–    Więc... - Lorcan wyprostował się- To naprawdę ty ?
–    Tak...
–    W takim razie... Musisz ponieść karę za zdradę króla.
–    Mogę... Jednak pomyśl o tym, że jeśli ja nie pojadę to oni też, a to co tam możemy spotkać wykracza poza szkolenie waszych żołnierzy. Zawrzyjmy układ. Nic nie powiesz królowi, a ja za to pojadę z tobą. A jak ja to i oni. Poza tym znasz mnie i wiesz, jakie posiadam umiejętności.
–    To trudny wybór... stanąć po stronie ojca, czy starego przyjaciela, który mnie oszukał – Lorcan złapał się za twarz – Jesteście mi potrzebni, wy wszyscy. Nic nie powiem ojcu... to się tyczy także was – rzekł do strażników podnoszących się z ziemi. - Ale Visimirze musisz mi obiecać, że kiedy zadam ci pytanie dotyczące przeszłości odpowiesz mi.
–    Zgoda... Ale teraz jest już dość późno, więc lepiej kłaść się spać bo jutro musimy wcześnie wyjechać.
–    Tak, zgadzam się z tobą. Chodźcie, zaprowadzę was do waszych komnat. - Lorca ruszył na dziedziniec.
    Następnego dnia wstali wcześnie i wyruszyli. Nie wiedzieli wtedy jeszcze co ich spotka. Czekali tylko na to co los przyniesie im w trakcie podróży.


http://img5.imageshack.us/img5/2074/stone.jpg

Streak
5 - 0 - 0

osiągnięcia:

Last Fight
Jarret Stone vs Kane - Casket Match EXO 128 - Wygrana

Offline

 

#2 2012-06-25 17:44:55

 szyba

http://img832.imageshack.us/img832/3127/fcld.png

36648597
Skąd: Nowa Ruda
Zarejestrowany: 2012-05-30
Posty: 42
Punktów :   -2 
Wrestler w e-fedzie: Cory Blazer
Od kiedy interesuje się wrestlingiem?: Około 7 miesięcy
Ulubiony wrestler: CM Punk/Edge
Ulubiony Tag Team: DX
Data urodzenia: 1995

Re: opowiadanie bez nazwy

Ciekawy jestem , Jack, ile trudu i pracy musiała cię kosztować  ta pierwsza część jak to ująłeś " twojego nowego opowiadania  bez nazwy". Co do treści tego opowiadania: Przyznam ciekawy i po prostu że tak to ujmę dobry początek. Nie musisz brać tego na poważnie ,ale przynajmniej mnie , w pewnej części tekst zmusza mnie do pewnych przemyśleń. Mam tutaj na myśli np. tą świecącą  się rękawicę . Jednak moją główną uwagę zwraca tutaj wyprawa zapewne podróż głównego bohatera utworu. Widać , że nie chce on odbyć jej samotnie, dlatego też , aby temu zapobiec, poszukuje partnerów do odbycia wspólnej wyprawy, wycieczki. Jestem bardzo ciekaw dalszych losów i perypetii bohaterów. Pozwól ,że zacytuję ostatnie zdanie, dla mnie ważne: Następnego dnia wstali wcześnie i wyruszyli. Nie wiedzieli wtedy jeszcze co ich spotka. Czekali tylko na to co los przyniesie im w trakcie podróży.


Bobby Roode

0/0/0

Ostatnia walka:

Osiągnięcia:

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Katalog SEO nocleg ciechocinek Komornik Warszawa BoĂŽte de vitesses automatique Mini